Skip to content
Menu
0
Twój koszyk jest pusty

Piknik (nie) idealny.

To nie jest poradnik o tym, jak zorganizować idealny piknik. Nie znajdziecie tu wskazówek gdzie rozłożyć koc, co ze sobą zabrać i czego unikać. Tak naprawdę nie wyniesiecie z tego wpisu nic. Nic oprócz trochę śmiesznej historii, która przydarzyła Nam się w zeszłoroczne lato.

Trzeba przyznać, że takie wstępy nie zapewnią mi większego ruchu na blogu. Cóż za inteligentne posunięcie z mojej strony. Jednak tym razem musiałam. Mam ochotę opisać Wam nasz pierwszy w życiu piknik. Mój i męża ma się rozumieć. Bo ja już swój przeżyłam w wieku dziewięciu lat, w pełnym słońcu, w środku lata. Zakończyłam go po pięciu minutach. Dzisiaj o tym, jak z pozoru nieidealny wypad okazał się jednym z najlepszych w naszym życiu.

Do zorganizowania pikniku zbieraliśmy się z mężem jakieś pięć (!) lat! W końcu dotarło do mnie, że jeżeli ja tego nie zrobię, to nikt tego nie zrobi. Postanowiłam zatem zaskoczyć mojego T., a jakże! Cała ja. W pewną niedzielę bohatersko zwlekłam się z łóżka o 7 godzinie. Plan miałam taki, żeby o 10 wyruszyć rowerami w celu przeżycia niesamowitej przygody, którą będziemy opowiadać znajomym, później dzieciom, a i wnuki też mogłyby się załapać. Zeszłam do kuchni, włączyłam muzykę, coby się odpowiednio nastroić, zaparzyłam kawę i usiadłam. Miałam przecież jeszcze tak wiele czasu. Nie było potrzeby się spinać. W sumie to nie miałam żadnych konkretnych planów co do jedzenia, czy picia. Coś mi tam jednak przy tej kawie zaświtało w głowie w kwestii prowiantu, więc powoli i ospale zabrałam się do pracy. Mijały minuty, a ja z błogim uśmieszkiem na twarzy i szybkością ślimaka kręciłam się po kuchni i wymyślałam coraz to nowe potrawy. Czas płynął. Okazało się, że mąż się obudził. Cholera! Nie zdążyłam! Zabroniłam mu w tej sytuacji wchodzić do kuchni. Dostał zakaz do odwołania. Odwołanie nastąpiło o godzinie 13. Trzy godziny poślizgu. Ale co tam! Nie byliśmy przecież umówieni na konkretną godzinę. Nie przejęłam się tym wcale. W końcu czekała na nas przygoda! Tja….

piknik idealny

Kosze spakowane, wszystko dopięte na ostatni guzik. Jedzenie było, koc był, talerze i sztućce były, lemoniada w bajeranckich butelkach była, nawet duże kadzidła do wbijania w ziemię przeciw komarom były! Byłam z siebie niesamowicie dumna już przed wyjazdem, a moja ekscytacja sięgała zenitu. Wyciągnęłam rowery, zapakowałam wszystko i dopiero wtedy poszłam do domu po T. Cały czas trzymałam buzię na kłódkę mimo, że koc wielkości mojego podjazdu był wciśnięty w bagażnik rowerowy. Miałam nadzieję, że się nie zorientuje. Przecież koca nie używa się tylko do pikników, prawda? Można jeszcze go wykorzystać do…eee, no w każdym razie, wtedy myślałam, że mąż dalej niczego się nie spodziewa. No tak, kosze piknikowe też były w końcu niezłą zmyłką…

piknik idealny

No ale ruszyliśmy! Kilka kilometrów od naszego domu rozpościerają się przepiękne lasy i polany. Wiedziałam, że po drodze na pewno znajdziemy idealne miejsce do zatrzymania się. Krążyliśmy dosyć długo, kilka razy mijaliśmy te same miejsca. Raz rozłożyliśmy koc na kompletnie mokrej, jak się później okazało, polanie. Zaczęłam się martwić, ale nie dawałam po sobie tego poznać. W końcu to miała być przecudowna niespodzianka. Po długiej drodze, w której moje pośladki powiedziały siodełku kategoryczne NIE, znaleźliśmy odpowiednie miejsce. Chyba nie muszę pisać, że T. zorientował się o co chodzi, jak tylko zobaczył rowery, koc i kosze. No więc tak, przejrzał mnie (no niewiarygodne) i sprawa wyszła na jaw. Obydwoje zatem wiedzieliśmy, jakiego miejsca szukamy i w jakim celu. Był to zacieniony skrawek, porośnięty gęstą i suchą trawą, blisko głównej, ale bardzo cichej polnej drogi. Cudownie! Nie mogliśmy trafić lepiej. Odstawiliśmy rowery, rozłożyliśmy koc i mąż zabrał się za wbijanie tych cieniutkich kadzidełek. Chwilę później je podpalił (nie zapomniałam nawet o zapalniczce!), żeby dym zaczął odstraszać insekty i owady, w tym złowrogie komary, które latały koło nas jak wściekłe i nie krępowały się wbijać w nas te swoje kłujki. Talerze i sztućce na kocu. Komary latają. Tortilla i bruschetty na kocu. Komary się wkłuwają. Pieczone nóżki i lemoniada na kocu. Komary żłopią naszą krew bez większego pardonu. Nie byliśmy już w stanie wyciągnąć reszty, bo częstotliwość machania rękami i dźwięku „klap” przekraczała wszystkie normy. Talerze, sztućce, jedzenie, picie w koszu. My na rowerach. Komary za nami. Wszystko szlag trafił! Moja irytacja w końcu wybuchła. Mąż zaczął marudzić, że mu się siedzenie w tyłek wbija. Na co ja odkrzyknęłam, że w takim razie mógł posiedzieć w domu na wygodnym fotelu. Na co on, że w sumie to żałuje, że tak nie zrobił. Na co ja, wrzeszcząc jak ziewająca panda, że ja się staram, niespodziankę mu chcę robić, rano wstaję, sama wszystko robię, a tu taka niewdzięczność. Na co on, że nikt mnie nie prosił i to nie jego wina, że komary mają to do siebie, że są podstępnymi bestiami. Na co ja, że odechciało mi się już tego całego pikniku. Na co on, że przynajmniej tu się ze mną zgodzi. Droga powrotna była… cicha. I duszna od niewypowiedzianych słów, zmęczenia i narzekania. Ja byłam naburmuszona jak stąd do księżyca, mąż pedałował szybciej niż zrobiłby to sam Batman. Wjechaliśmy na podwórko z impetem, każdy zostawił rower w innym miejscu. Każdy rozszedł się w inne strony. Koniec. Nici z niespodzianki, z pikniku, z romantycznie spędzonego czasu.

piknik idealny

Jakieś pięć minut później rozkładaliśmy już koc na własnym trawniku. Śmialiśmy się przez łzy przepraszając się nawzajem. Romantycznie i z gracją hieny obgryźliśmy kurczaka, wypiliśmy lemoniadę z gwinta i strzeliliśmy sobie poniższą fotkę, która nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego. I wiecie co? Było idealnie. Mimo, iż nie w lesie, czy na polanie. A dlaczego? Bo byliśmy razem. Bo mieliśmy czas, żeby porozmawiać bez pośpiechu. Bo wsłuchiwaliśmy się w ćwierkanie ptaków. Bo śmialiśmy się do rozpuku. Bo byliśmy umorusani po jedzeniu, jak dzieci. Bo była przy nas nasza kochana psina. Bo czuliśmy się beztrosko i wolno.

W sumie to mam jednak dla Was radę w kwestii pikników. Nie spinajcie się tak, jak ja. Nie szykujcie nie wiadomo jakiego jedzenia. Nie czujcie presji, żeby ten piknik wyglądał jak żywcem wyciągnięty ze zdjęć z Pintersta. Nie o to w tym wszystkim chodzi.

Zapamiętajcie natomiast jedną rzecz – najważniejsze jest towarzystwo. Wtedy można jeść zwykłą bułkę,  popijać ją wodą mineralną, a i tak będzie wyjątkowo. To ludzie się liczą.

piknik idealny

Myślę sobie, że to wszystko miało jakiś swój głębszy cel. Przecież ja do koszyka serwetek nie zapakowałam! A piknik bez serwetek, to już nie to samo…

Udostępnij:

Komentarze

13 komentarzy

  1. LUCKY COLA
    2 lutego 2024 @ 12:22

    Experience the thrill of victory – play our online games today! Lucky Cola Casino

    Reply

  2. use imagination
    23 maja 2015 @ 14:47

    Aaaa, jak wspaniale! Chociaz, na początku, tak kolorowo nie było, trzeba przyznać…:D

    Reply

    • Jola Piasta
      25 maja 2015 @ 12:39

      Ale z perspektywy czasu, przynajmniej okazało się to zabawną historią ;-)

      Reply

  3. Ania Legenza
    21 maja 2015 @ 15:10

    Dla mnie właśnie taki piknik jest idealny! :) I choć lubię planowanie to w takich chwilach we dwoje nie umiem zaplanować wszystkiego. A później zazwyczaj zapominać zrobić zdjęcia, bo jest tak świetnie, że nawet nie chce się wyjąć aparatu :)

    Reply

    • Jola Piasta
      22 maja 2015 @ 12:00

      Ja muszę się oduczyć tego, że wszystko powinno być jak spod linijki. To strasznie męczące. A najpiękniejsze chwile są niezwykle ulotne, dlatego trzeba je doceniać tak często, jak się tylko da ;-)

      Reply

  4. Dorota Zalepa
    21 maja 2015 @ 11:24

    Prawdziwy piknik jest na mojej wakacyjnej liście. Coś w tym jest, że jak się tak bardzo staramy, to często nic z tego nie wychodzi. Ja zawsze się wściekam, że plany nie wypaliły, a wystarczy być elastycznym i dostosować się do tego co nas spotyka, bo z każdej sytuacji może wyniknąć coś fajnego. :) Pięknie tam u Ciebie!

    Reply

    • Jola Piasta
      22 maja 2015 @ 11:51

      Dziękuję! Idealnie napisane Dorota. Jedna z czytelniczek na fb napisała pod zdjęciem, że wszystko dzieje się nie mi, ale dla mnie. Niezwykle mocno mnie to wzruszyło. Bardzo prawdziwe :-)

      Reply

  5. Natalia Sławek
    20 maja 2015 @ 09:39

    O matko, utopia!

    Reply

    • Jola Piasta
      20 maja 2015 @ 13:13

      Hahaha, Nataaaalia :-D Żadna tam utopia, tylko moje małe miejsce na Ziemi :-)

      Reply

  6. Agnieszka D
    19 maja 2015 @ 20:55

    Przyznam szczerze że uśmiałam się bardzo, a Narzeczony stwierdził że brzmi to jak jedna z naszych historii ;) Sama też mam tendencję do planowania idealnych rzeczy, które niestety nie zawsze wychodzą tak jak miały.
    Zazdroszczę pogody na piknik! U mnie cały czas jest zdecydowanie za zimno na jedzenie na dworze

    Reply

    • Jola Piasta
      20 maja 2015 @ 13:15

      Cieszę się, że wpis przypadł Ci do gustu :-) To niestety moja przypadłość – chciałabym, żeby wszystko było idealnie, a wystarczy czasem dać się ponieść spontaniczności.

      Reply

  7. Freelance Mama
    19 maja 2015 @ 11:01

    Hahaha :D To ja może pójdę na skróty i od razu rozwalimy się na własnym trawniku :P

    Reply

    • Jola Piasta
      20 maja 2015 @ 13:17

      Wiesz, zawsze warto mierzyć wyżej :-D Sama chcę jednak powtórzyć cały piknik trochę dalej, niż trzy metry od domu.
      Ale pamiętaj, własny trawnik niech będzie Waszym kołem ratunkowym! ZAWSZE! :-D

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *