Kolejna przeczytana książka. Mimo, iż zawsze czytałam dużo, to w tym roku zachowuję się jak szalona – pochłaniam książkę za książką. Dzisiaj przedstawiam moje subiektywne podejście do pozycji „Miłość i chaos w Nowym Jorku” Gemmy Burgess.
Miałam problem z tym, żeby napisać o tej książce sensowną wypowiedź. Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, zapisałam całą stronę o jej wadach. Po jej zakończeniu, zapisałam całą stronę o jej zaletach. Zastanawiam się, czy można wszystkie moje przemyślenia zebrać w logiczną całość. Zaryzykuję, ale co z tego wyjdzie – nie pytajcie.
Zacznę, tak jak poprzednio, od spraw bardziej technicznych. Okładka tej pozycji jest kolorowa, dużo się na niej dzieje i jest na czym zawiesić oko. Roześmiana młoda kobieta siedząca na parapecie okna, z którego rozpościera się widok wspaniałego miasta, jakim jest Nowy Jork. Przychylne opinie na temat książki na przedniej okładce i ciekawe opisy na tylnej, zachęcają do jej przeczytania. A co tak naprawdę daje Nam właściwa treść?
Dwudziestotrzyletnia dziewczyna, o imieniu Angie, nie ma chłopaka, pracy, mieszkanie wynajmuje z czterema innymi dziewczynami, jej rodzice się rozwodzą, a Ona stoi na skraju depresji. Jej jedynym lekarstwem na zastałą sytuację są imprezy do białego rana, picie do nieprzytomności i życie z dnia na dzień. Swoim zachowaniem doprowadza do znacznego pogorszenia się jej stosunków z przyjaciółkami, z którymi mieszka. Po kolejnej mocno zakrapianej imprezie, budzi się rano w pokoju hotelowym, a obok niej leży koperta wypełniona pieniędzmi. Od tego momentu zaczyna się cała zabawa.
Przyznam, że przez dobrych kilkadziesiąt stron zadawałam sobie pytanie co ja czytam? Język, którym posługuje się autorka jest, delikatnie mówiąc, dosyć prosty. Rozumiem, że zapewne takie było założenie – im bardziej zwykłe dialogi i opisy, tym lepiej trafią do zwykłego czytelnika, czyli podczas tej lektury powinniśmy czuć jej realizm. No cóż… nie kupiłam tego. Dosyć spora dawka przekleństw też mnie nie oczarowała. Czułam się, jakbym była na piwie ze znajomą, która będąc już w stanie lekkiego upojenia, opowiada mi o rewelacjach w jej życiu. Od książki wymagam jednak czegoś, co od tej rzeczywistości mnie oderwie. Nie chodzi tak po prostu o te nieszczęsne przekleństwa, bo ja też przeklinam. Nie chcielibyście mnie słyszeć podczas zdrowego wkurzenia się. Chodzi o to, że owszem, przekleństwo raz na jakiś czas w książce, dostosowane do sytuacji i pasujące idealnie do chwili, jest dobre – może oddać emocje, podsycić atmosferę, dodać pikanterii. Jednak jestem zdania, że co za dużo, to nie zdrowo. Dlatego właśnie się czepiam. Po przeczytaniu około 1/3 książki, stwierdziłam, że tytuł jest bardzo trafny, gdyż znajdowałam w niej tylko CHAOS, CHAOS i jeszcze raz CHAOS.
Jednakże, zupełnie niespodziewanie, coś się zmieniło. Zaczęłam zauważać, że wciągam się w historię głównej bohaterki i zaczynam pałać do niej sympatią. Biorąc pod uwagę, że na początku książki niezmiernie działała mi na nerwy, to był to naprawdę obrót o 180 stopni. Akcja nabierała tempa, a treść zaciekawiła mnie na tyle, że nieświadomie przewracałam kartki, nie bacząc na mijające minuty. W końcu odczuwałam jakieś emocje, dane mi było się roześmiać, a na końcu autentycznie się wzruszyłam – nie jakoś bardzo, ale jednak Przeżyłam istny szok. Okazało się, że finalnie wyciągnęłam kilka cennych rad, które autorka starała się ukryć między wierszami. Chyba najważniejszą z nich było to, żeby nigdy w życiu nie poddawać się w swoich dążeniach. Pozwoliłam sobie też uwierzyć, że każda, nawet najgorsza i najtrudniejsza sytuacja w naszym życiu, może okazać się nowym początkiem czegoś lepszego. To są powszechnie znane prawdy i faktycznie zakrawa to o banał, ale przyznajcie, czy nie zapominamy o nich w naszej codzienności? Historia Angie pokazuje, że nawet, jeżeli jesteś na straconej pozycji, to dzięki swojemu uporowi i wytrwałości, możesz osiągnąć swoje cele.
Jest kilka cytatów, które w szczególny sposób do mnie przemówiły:
„(…) to po prostu kolejna zmiana. Nie koniec, zmiana. Wszystko się zmienia, przez cały czas, idziesz do przodu, twoje życie się zmienia.”
„Życie musi się zmieniać. Inaczej nie miałoby sensu. Zawsze wiedziałabyś, co się za chwilę wydarzy.”
„Dużo łatwiej jest pozbyć się zmartwień, jeśli podzielisz się nimi z ludźmi, których kochasz.”
„Nigdy nie płacz przez kogoś, kto nie zapłacze przez Ciebie.”
Podsumowując, książka „Miłość i chaos w Nowym Jorku” to lekka, niezobowiązująca historia, po której nie można spodziewać się fajerwerków. Tak naprawdę, zapowiadało się szumnie i ciekawie, a wyszło trochę inaczej. Niemniej jednak, jeżeli chcecie się rozerwać, „odmóżdżyć”, poczytać coś niewymagającego, to mimo wszystko mogę polecić tę książkę. To typowa pozycja na zabicie nudy, ale takich pozycji też potrzebujemy. Warto jest czasem się rozerwać i nie zastanawiać się, co autor miał na myśli :)
Ania Legenza
26 lutego 2015 @ 13:24
Nawet ze słabej książki możemy wyciągnąć coś mądrego, jeśli tylko chcemy. I myślę, że Ty to zrobiłaś :)
Ja zaczęłam rok z dużą ilością książek, a teraz tego czasu coraz mniej i nie czytam tak wiele jakbym chciała. A kolejka pozycji do przeczytania ciągle rośnie!
Jola Piasta
28 lutego 2015 @ 23:21
U mnie też od najbliższego poniedziałku czas skróci się niemiłosiernie. Ubolewam nad tym, że ucierpi na moje czytanie :/
Czyli nie tylko mi kolejka książek do przeczytania ciągle roście :D
Magda (lifebymada.pl)
26 lutego 2015 @ 09:39
No faktycznie, taka pozycja na odmóżdżenie. Może dopiszę ją do listy, masz rację, że czasem i też takich książek potrzebujemy.:)
Pozdrawiam:)
Fiołek88
24 lutego 2015 @ 07:07
Niestety całego Twojego wpisu nie mogę przeczytać :D Bo w tej chwili ją czytam :P A czytam dlatego, że zobaczyłam ją ostatnio u Ciebie, a że ja czytam wszystko co ma Nowy Jork w tytule, zaraz przeszukałam biblioteki w Internecie :D I znalazłam :) (ostatnio mam zakaz kupowania książek :P)
Zaczynając czytać tą pozycję, mówię sobie w myślach skądś znam te imiona, skądś znam ten styl pisania itd., ale nie możliwe, że nie pamiętałam tego tytułu. Zaczęłam przeszukiwać moje książki, które mam i znalazłam: „Dziewczyny z Nowego Jorku” – autor ten sam, ale książka pisana oczami Pii :) Trochę mnie to zasmuciło, ale traktują tą książkę jako coś na rozluźnienie, zapomnienie choćby na chwile o własnych problemach…
Pozdrawiam :)
Jola Piasta
24 lutego 2015 @ 10:27
To daj znać już po lekturze – ciekawa jestem opinii innych osób :)
Fiołek88
28 lutego 2015 @ 19:43
Książka przeczytana jak i Twój post w całości :) Zgadzam się z tym, że jest to książka niewymagająca, dla odmóżdżenia i dokładnie tak samo jak Ty – mówię, że czasem potrzebujemy takich pozycji… Jednak rozczarowało mnie to, że autorka pokusiła się o opisanie kolejnej mieszkanki Rookhaven, mniej więcej w tym sam stylu jak i z taką samą puentą. Niestety mam „dar” przewidywania co się stanie… myślę że dlatego, że w młodości czytałam (wręcz pożerałam) dużo książek i oglądałam filmów. W pewnym momencie gdy rozpoczyna się sytuacja z Samem, myślę sobie coś nie gra bo za dużo było o bogaczach i on pewnie jest też taki… kończyć nie muszę, że zgadałam :)
Pokusiłabym się po prostu o słowo: banał – coś ala w romansidłach o których też jest w książce :)
Mamy czasami tak, że odmóżdżyć się trzeba i ta pozycja trafiła mi się w odpowiednim momencie :)
Dessideria
23 lutego 2015 @ 14:46
Z Twoich recenzji najbardziej podobają mi się cytaty. Masz zdolność wyłapywania bardzo wartościowych treści :)
Jola Piasta
23 lutego 2015 @ 19:53
Dziękuję! Kiedyś tego nie robiłam i bardzo żałuję. Teraz staram się czytać bardziej świadomie :)