Za oknem leje, wieje i nie ma się co okłamywać – do mojego ukochanego lata jeszcze daleko. Tęsknię już za letnimi sukienkami, zimnymi napojami, rozżarzonym słońcem i nocnym ogniskowaniem . Kocham tę porę roku i będę jej wierna zawsze. ALE. Jest zima, a z zimą trzeba sobie jakoś radzić. Chwytam się każdego pomysłu na jej przetrwanie. Z pomocą przychodzą mi wspomnienia z przepięknej Hiszpanii. Proszę Państwa, Alicante po raz drugi.
Kolejna porcja wspomnień, wspaniałych chwil i momentów godnych zapamiętania.
Wybraliśmy się na stadion Realu Madryt. Zdecydowaliśmy się na ten wyjazd, ponieważ dzięki temu T. spełnił swoje wielkie marzenie. Piłka nożna jest Jego drugą miłością.
Chcieliśmy być idealnie przygotowani do całodniowego wyjazdu do Madrytu, więc sprawdziłam wieczorek pogodę, jaka będzie następnego dnia w stolicy. Hurraaa 24 stopnie! Starannie naszykowaliśmy sobie wszystkie ubrania, oczywiście były tak letnie, że bardziej już być nie mogły i podekscytowani położyliśmy się spać. Kolejnego dnia wszystko szło zgodnie z planem. No może oprócz krótkiego sprintu na stację PKP, bo… chwila jeszcze, przecież widzisz, że włosy nie chcą mi się ułożyć. Po czym i tak związałam je w gumkę. Kobiety! :D
Im bliżej było Madrytu, tym bardziej czułam chłód. Jednak nie zaprzątało mi to długo myśli. Dopiero, jak wyszliśmy z pociągu poczułam, że faktycznie jest mi po prostu zimno. Ale najlepsze było przed Nami, ponieważ jak wyszliśmy na zewnątrz, zamarzliśmy w mgnieniu oka. Po chwili zorientowałam się, że ludzie wkoło Nas są ubrani w płaszcze i kozaki. PŁASZCZE I KOZAKI!! Nasz strój, nie licząc bielizny składał się w sumie z dwóch rzeczy, koszulek i spodenek. Chyba nie muszę tłumaczyć, iż 24 stopni nie było. Jak się później okazało, termometry wskazywały w stolicy zaledwie 16 stopni!. Planując ten wyjazd postanowiliśmy przejść trasę ze stacji PKP na stadion piechotą. Nie zmieniliśmy zdania, ale przepłaciliśmy ten wybór skostniałymi kończynami, odpadającymi nosami i śmiechem wielu ludzi na nasz widok.
Mój wspaniałomyślny mąż postanowił, że po drodze musimy kupić jakieś bluzy. Zgodziłam się na to szybciej, niż On skończył wypowiadać to zdanie. Pełni nadziei weszliśmy w alejkę, z której widać było wystawy sklepowe, a że była ona bardzo długa, byliśmy pewni, że znajdziemy coś dla siebie. Jakże bardzo się myliliśmy. No cóż. Wystawy wyglądały głównie tak:
W takiej sytuacji pooglądaliśmy sobie wystawione rzeczy. Ja porobiłam zdjęcia. Mąż nie mógł wyjść ze zdziwienia nad podanymi tam cenami, a ja obiecałam sobie, że jak już będę bogata, to wrócę tu na zakupy! Jak się pewnie domyślacie, ani bluz, ani ciepła nie było.
Mojego Lubego rozgrzewała jednak myśl, że za kilka chwil spełni jedno ze swoich marzeń. Mnie to rozgrzewało już trochę mniej, ale ogromnie się cieszyłam, że spełnia założone sobie cele! W końcu mieliśmy bilety, weszliśmy na Estadio Santiago Bernabéu i nie było mowy o tym, żeby mojego T. zatrzymać.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o znany w Madrycie Park Retiro. Ale najpiękniejsze było to, że jak wyszliśmy ze stadionu, było już CIEPŁO! Pięknie świeciło słońce, a my byliśmy w końcu stosownie ubrani.
A ludzie biegali i biegali.
Architektura tak jak w Alicante zachwycała Nas na każdym kroku.
Atocha – największa stacja kolejowa w Madrycie. Uwierzcie, można się zgubić!
Mam mieszane uczucia w związku z tym miastem. Spowodowane jest to zapewne brakiem czasu na jego poznanie. Dlatego też nie chcę wyrabiać sobie zdania na jego temat po kilku godzinach pobytu. Kiedyś tam wrócę, bo czuję w nim potencjał.
Kolejnego dnia byłam w swoim żywiole. I nie, poniższe zdjęcie nie przedstawia wejścia do muzeum. To targ! Z ruchomymi schodami…
Tak poukładane pomidory (i cała reszta) wprawiły mnie w dobry humor.
Tak uśmiechnięci i przyjaźni ludzie wprawili mnie w znakomity humor.
Czas na coś mniej kolorowego, jednak nie mniej zachwycającego.
Weszliśmy w nieznane kąty, odkryliśmy mniej uczęszczane przez turystów miejsca.
W godzinach południowych nie było żywej duszy w restauracjach.
Niektórzy odpoczywali tak:
Zachwycałam się nad hiszpańskim jedzeniem w poprzedniej części relacji, ale to na końcu naszej przygody zjadłam jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu. Ta sałatka wbiła się na moje smakowe podium szturmem.
A w takich okolicznościach dane Nam było odpoczywać przy przepysznych potrawach.
Dzień przed wyjazdem wykorzystaliśmy na kąpiele wodne i słoneczne. Błogość.
Wieczorem wybraliśmy się na most, z którego rozpościerał się widok taki, jaki lubię.
Zauważyliśmy jeden wielki minus tych wakacji. Były zdecydowanie za krótkie! Następnym razem będą już dłuższe – bez dwóch zdań!
Alicante, dzięki! Miło było Cię poznać.
Zachęcam Was również do pierwszej części relacji.
Pat.
14 stycznia 2015 @ 14:29
Co za piękne zdjęcia, co za miejsce! U mnie za oknem śnieg, wiatr, zimno a tu takie cudeńka! Narobiłaś mi ochoty na wakacje! A do nich jeszcze tak daleko.. A u Ciebie jak z planami wakacyjnymi? Są już jakieś? :)
Jola Piasta
14 stycznia 2015 @ 16:30
Dzięki! Sama zatęskniłam za słońcem przygotowując ten post. Zarysy planów wakacyjnych już są. Powoli się rozglądamy. Jak wszystko będzie dobrze, to może zawitamy do Włoch ;) Ale daleko jeszcze do wyjazdu, to i mówić nie ma co za dużo :)
minimal Nat
21 stycznia 2015 @ 12:44
Włochy to też moj tegoroczny kierunek! Jade odwiedzić „moje” miejsca :) Daj znac gdzie sie wybieracie! :) Stasznie jestem ciekawa!
Jola Piasta
22 stycznia 2015 @ 09:49
Jakie są „Twoje” miejsca we Włochach? Polecasz coś? Jeszcze tak na 100 % nie wiemy jaki region odwiedzimy. Zresztą nawet wyjazd nie jest przesądzony. Zapewne wyjdzie „w praniu” czy się uda ;-)
minimal Nat
23 stycznia 2015 @ 11:51
Rimini, ale tam za dużo do zwiedzania nie macie. https://minimalnat.wordpress.com/2013/10/11/tanie-wakacje-rimini-czyli-przygoda-z-wloska-koleja-i-noc-na-plazy/ Za to sa piękne piaszczyste plaże (foto). Sardynie, bo jest bezpieczniejsza i tańsza niż Sycylia- a bilety do Cagliari są dość tanie. Plusem jest tez fakt, ze wokół plaży znajduje się dużo mieszkań prywatnych, które można wynająć ( my za swój zapłaciłyśmy ok 15 euro za osobę, w maju dla 5 osób). I jest jeszcze słynna Toskania z kamienistą plażą niedaleko Pizy (foto) :) https://minimalnat.wordpress.com/2013/12/18/tanie-wakacje-pisa-livorno-i-marina-di-pisa-czyli-wyprawa-brzegiem-morza-liguryjskiego/ Odradzam Neapol, ale dlatego ze jestem uprzedzona do tego miasta :)
Jola Piasta
1 lutego 2015 @ 17:57
Plany powoli się klarują, ale nie chcę zapeszać ;)
PS Ominął mnie jakimś cudem Twój komentarz! Stąd ten mój „refleks” z odpowiedzią ;/
Magdalena Zaręba
13 stycznia 2015 @ 22:20
Hej :) Właśnie trafiłam na Twoją stronkę! Przejrzałam posty… i zrobiłam się głodna. A na noc to źle ;) Dobrze, że ostatni wpis jest o podróży (chociaż jedzenie też się załapało!) to trochę przeszło!
A tak na serio fajnie się Ciebie czyta! Będę wpadała!
Pozdrawiam,
Magda
Jola Piasta
14 stycznia 2015 @ 16:29
Rozbawiłaś mnie szczerze swoim komentarzem ;) Dziękuję za odwiedziny i zapraszam, kiedy tylko będziesz miała na to ochotę!
PS. Jeżeli zrobiłaś się głodna, to znaczy, że idę w dobrym kierunku w związku ze zdjęciami :D
Pozdrawiam!
anu.sia
12 stycznia 2015 @ 09:23
Wspaniałe wakacje :) Przeczytałam obie relacje i jestem pod ogromnym wrażeniem. Stadion w Madrycie marzy się mojemu małemu piłkarzowi :) Może kiedyś uda nam się zrealizować marzenia o Hiszpanii :)
Jola Piasta
12 stycznia 2015 @ 14:12
Dziękuję ;) Mimo, iż nie jestem miłośniczką piłki nożnej, to muszę przyznać, że to co zobaczyłam w Madrycie zrobiło na mnie ogromne wrażenie! Ten stadion jest niesamowity, a wszelkie atrakcje w środku zapierają dech w piersiach, także bardzo polecam. Warto dążyć do założonych sobie celów!