Zamówione bilety lotnicze ponad pół roku temu. Zarezerwowany hotel 2 miesiące temu. Godziny spędzone na ogarnianiu miejsca, w którym będziemy wypoczywać. Spisywanie atrakcji, miejsc wartych zobaczenia. Dopięcie wszystkiego na ostatni guzik i w końcu wylot, a później już tylko błogi stan przez kilka kolejnych dni. Alicante przywitało Nas godnie.
Wakacje były Nam potrzebne. Pragnęliśmy chwili relaksu i oderwania się od rzeczywistości. Wykorzystaliśmy ten wspaniały czas na spacerowanie wąskimi uliczkami, opalanie się na plaży i kąpanie w Morzu Śródziemnym, całodniowy wyjazd do Madrytu, jedzeniu lokalnych przysmaków. Nacieszyliśmy się miastem Alicante i sobą nawzajem. Zdecydowanie piękne wakacje.
Mówią, że początki bywają trudne. No cóż, przekonałam się o tym na własnej skórze wiele razy, natomiast sytuacje przed naszą podróżą potwierdziły, że chyba siedzi we mnie prawdziwy pechowiec. O co chodzi? Spieszę z wyjaśnieniami. Jak już wspomniałam wcześniej na wylot do Alicante czekaliśmy naprawdę długo (miałam wrażenie, że się nie doczekamy!) Kiedy już jednak pozostało Nam kilka dni, zaczęła się prawdziwa zabawa. Otóż moja dolna ósemka postanowiła po kilku miesiącach się odezwać i to dosyć boleśnie. Mój kark+szyja+barki przestały ze mną współpracować – nie mogłam w żadną stronę przekręcać głową, w sumie to nie mogłam nic swobodnie robić z tymi partiami ciała. Dodatkowo zaraziłam się od mojego Lubego i dopadło mnie przeziębienie, a w gratisie dostałam ogromny ból gardła i gorączkę. Wszystkie powyższe dolegliwości absolutnie nie ulotniły się w cudowny sposób po wylądowaniu na miejsce, żeby było śmieszniej ich apogeum nastało właśnie podczas wymarzonego urlopu. Sama słodycz. Ze spawami technicznymi również nie było idealnie, z wielu potknięć zapamiętam to największe (oczywiście mojego autorstwa). Odkryłam swoją wtopę przez zupełny przypadek. Podczas lotu pewien mężczyzna wytargał spod siedzenia instrument pod tytułem „Harmonia” i zaczął na niej grać i śpiewać. Było to naprawdę urocze i wpadłam na pomysł, że tę nietypową sytuację nagram kamerą. Po jej wyciągnięciu i uruchomieniu niestety zobaczyłam komunikat najgorszy z najgorszych – brak karty pamięci. Ta daaaaaaam!!! Karta grzecznie leżała sobie w szufladzie w domu i czekała na swoje pięć minut w Hiszpanii. Nie doczekała się jednak bidulka za sprawą swojej nad wyraz inteligentnej Pani. Mimo wszystko byliśmy dzielni, nie zrobiliśmy z niczego żadnej tragedii, nie zaczęliśmy panikować (chociaż byłam już blisko) i wszystkie negatywy staraliśmy się przeistaczać w pozytywy, albo przynajmniej je ignorować. Patrząc na powyższy tekst mało jest w nim optymizmu, więc czas zmienić front i pokazać urywki z naszego wakacjowania się w gorącym Alicante. Zapraszam!
Nasz hotel był umiejscowiony u podnóża głównej atrakcji Alicante, czyli zamku Świętej Barbary, który wznosił się na skale o wysokości 166 m n.p.m. Pokój był sporych rozmiarów, urządzony bardzo przyjemnie, z pełnym wyposażeniem, z barkiem, sejfem, kosmetykami i suszarką w łazience oraz zapewnionym codziennym sprzątaniem. Najważniejszy jednak dla Nas był duży balkon z podwójnymi, rozsuwanymi drzwiami i widok jednocześnie na morze i wyżej wspomnianą górę.
Pierwszy dzień był zapoznawczy. Chodziliśmy bez celu po mieście, poznając najbliższe tereny i świetnie się przy tym bawiliśmy. W drugim dniu odkryliśmy prawdziwe centrum Alicante i weszliśmy na zamek Świętej Barbary. Kiedy po raz pierwszy zeszliśmy na plażę, widok tego Pana bardzo nas zadziwił, a jednocześnie sprawił, że uśmiechaliśmy się szerzej niż to było wskazane…
Na zdjęciu widoczna jest góra, na której mieści się zabytkowy Castillo de Santa Bárbara.
Jedzenie było pyszne. Naprawdę zniewalająco pyszne. Za kilka euro dostałam michę sałatki i mimo swoich możliwości nie dałam rady jej skończyć (od czego są mężowie). Poszarpana sałata, duże kawałki pomidorów, czarne i zielone oliwki z pestkami i cebula. Do tego oliwa, ocet balsamiczny, sól. Prostota i klasyka. Ktoś mógłby pomyśleć NUDA. A jednak! Wyczuliśmy różnicę w smaku. Warzywa były soczyste, aromatyczne, świeże – perfekcyjne.
Nie zawiodłam się również na architekturze tego miasta. O czym więcej napiszę w kolejnym poście. Natomiast smaczkiem dla mnie były wszelkiego rodzaju schody! Dziwne? Może tak, ale ja nie mogłam się im oprzeć. Naprawdę uroczo to wyglądało, miały jakby…duszę?
Skała na której znajduje się Zamek nie jest wysoka, jednak to nie przeszkadzało, żeby rozpościerał się z niej widok zapierający dech w piersiach. Wszystko było takie piękne, wręcz mistyczne, a sprawy dnia codziennego stały się na chwilę tak małe, jak te budynki na dole…
To widok w połowie drogi.
Takie cuda mijaliśmy wchodząc pod górę.
Na szczycie zwiało mi kapelusz, jednak mój osobisty Ochroniarz złapał go w ostatniej chwili. Rzuciłam mu się w podziękowaniu na szyję, gdyż nowy nabytek nie był w moim posiadaniu nawet godziny. Będę mu dozgonnie wdzięczna. (Tutaj słychać piękną balladę, a my zmierzamy ku zachodowi słońca). Przyzwyczajeni już do mojego specyficznego humoru i odrobiny sarkazmu? ;)
Po zejściu na ziemię i po dojściu do siebie, zafundowaliśmy sobie zasłużoną nagrodę. Najpyszniejszą jaką jadłam. W lodach pistacje (które były wyczuwalne!), cytryna i truskawka, w szklance limonka. Taka prawdziwa, kwaśna i orzeźwiająca. Widziałam na własne oczy jak Pan traktuje tasakiem limonę, wyciska sok i sprawia, że zaczynamy go kochać!
Wieczory były magiczne. Śpiew, taniec, wszędobylscy bawiący się ludzie, dobre jedzenie, wino, szum morza, oświetlone miasto… Wszystko się zgadzało.
Główny deptak w dziennym świetle i nocą.
Na koniec ogromny port o zachodzie słońca i widok z naszego balkonu wieczorową porą.
Alicante przyjęło nas z otwartymi ramionami. Atmosfera była bardzo przyjazna i dzięki temu czuliśmy się tam jak u siebie. Zero presji, zero dyskomfortu, zero złych emocji. Nie dziwię się, że wielu ludzi po zwiedzeniu tego miasta decyduje się na kupno tam domu. Ale, ale…nie żegnam się jeszcze z Hiszpanią! Dzięki Wam mam możliwość wrócić myślami kolejny raz do tej podróży, bo niebawem druga część relacji. Bądźcie czujni!
Jeżeli macie ochotę na wpis bardziej organizacyjny, dotyczący takiego wyjazdu piszcie śmiało swoje sugestie. Może w ten sposób powstanie osobny post na temat jak, co i gdzie zorganizować, żeby nie zwariować.
Jeżeli macie ochotę być na bieżąco, to zapraszam Was tutaj: mój Facebook, mój Instagram.
Asia
8 września 2015 @ 14:42
Mogłabyś podać jak nazywa sie knajpka w której serwują salatki z Twoich zdjęć? Przebywam wlasnie w Alicante i szukam fajniego i niedrogiego jedzenia :)
Pat.
10 listopada 2014 @ 16:49
Piękne zdjęcia! Klimat nieziemski, a widok z góry, cudo! Na pewno bym tam chciała zostać na dłużej. Lody zdecydowanie smakują tak jak smakować powinny wszędzie indziej tylko nie w Polsce, zagranicą, w końcu możesz sprawdzić jak na prawdę smakują lody czekoladowe czy te owocowe, smak wyczuwalny <3
ps. Jakim aparatem robisz zdjęcia? :)
Jola Piasta
12 listopada 2014 @ 20:47
Dzięki! Alicante Nas zauroczyło zdecydowanie. Lody były nieziemskie i masz zdecydowaną rację, tam smakują całkiem inaczej – tak jak powinny! Zdjęcia robię Samsungiem Galaxy s5 – wyciskam z niego ostatnie soki w związku ze zdjęciami :)
Pat.
13 listopada 2014 @ 11:25
To muszę przyznać szczerze, że jakoś zdjęć jest świetna, myślałam, że robisz zdjęcia jakąś cyfrówką bądź lustrzanką. Świetne, na prawdę. :)
Jola Piasta
13 listopada 2014 @ 11:46
Dziękuję! Takie opinie mnie uskrzydlają :*
Emilia
6 listopada 2014 @ 21:53
Aleeee czad! Niesamowite miejsce.
Jola Piasta
7 listopada 2014 @ 12:46
Szczerze polecam Alicante na kilkudniowy chillout ;)
My Life is My Style
30 października 2014 @ 18:28
Bardzo ładne zdjęcia, widać ze pogoda dopisała :)
Jola Piasta
30 października 2014 @ 21:05
Dzięki! ;* Oj tak, pogoda była wymarzona :)
Ewa
30 października 2014 @ 17:26
Mimo początkowych przeszkód mieliście piękne wakacje! Czekam na część druga :)
Jola Piasta
30 października 2014 @ 20:56
Dziękuję :* Przeszkody na szczęście nie zepsuły nam wyjazdu, teraz się z tego śmiejemy ;)