Jest 19 minut po północy. Powinnam spać. Mój mózg i całe ciało powinny się regenerować i przygotowywać na kolejny dzień pełen obowiązków. Ale nie śpię. Jest 20 minut po północy, a ja piszę. Bo naszła mnie taka ochota, bo poczułam przemożną potrzebę wylania z siebie paru słów. Chwytam więc wenę za nogi i nie pozwalam jej odejść, póki nie skończę tego wpisu.
Kiedyś w jednym z moich pierwszych postów, umieściłam słowo „burza” w szeregu razem z moimi ulubionymi słowami. Piękny wydźwięk, miękkość, ciekawa wymowa. Ale przede wszystkim, to znaczenie tego słowa jest dla mnie tak drogocenne. Uwielbiam burzę, kiedy jestem bezpiecznie schowana w swoim domu i mogę podziwiać przedstawienie, w którym ona jest głównym i jedynym bohaterem. Wydaje się, jakby dzisiaj błyskawice schowane były za grubymi chmurami. Są bardzo nietypowe. Rozświetlają absolutnie całe niebo, nie zapominając o najciemniejszych jego zakamarkach, ale tak naprawdę ich nie widać. Nie widać ich błysków i typowych ostrych, przecinających niebo linii. Nieczęsto widuję je w takiej odsłonie. To tak, jakby ktoś nieustannie bawił się światłem, ciągle je włączając i gasząc. Co ułamek sekundy wszystko jest rozświetlone, jakby zaraz miał wstać dzień, a tak naprawdę zapadła noc. Grzmoty również są dzisiaj nietypowe. To nie pojedyńcze uderzenia, od których potrafią zatrząść się szklanki w regale. To nieprzerwany dźwięk, kojarzący mi się z pomrukiwaniem umierającego zwierzęcia. Przechodzi mnie dreszcz. Dzisiaj jest inaczej. Jest obco, ale dzięki temu niewymownie ciekawie. Nie potrafię oderwać się od widoku burzy. Jak zahipnotyzowana stoję przed oknami i wystawiam oczy na ten spektakl.
Zawsze liczę, ile sekund dzieli błyskawicę od grzmotu. Ich ilość równa się ilości kilometrów, jakie pozostały, żeby znaleźć się w epicentrum burzy. Nie mam pojęcia, czy to działa, czy nie jest to następny wymysł, na który naiwnie jak dziecko dałam się nabrać. Nie bardzo mnie to obchodzi, bo zawsze to robię. Z każdą kolejną burzą liczę sekundy. To taki mój osobisty rytuał. Lubię to robić, bo wtedy czuję się pewniej. Dzisiaj jednak liczenie zdaje się na nic, bo błyski i grzmoty trwają bez przerwy. Czy to znaczy, że jesteśmy w samym środku cyklonu?
Zaczyna padać deszcz. Prawdę mówiąc zaczyna lać. Nagle słyszę znajome stukanie o szyby i już wiem, że to grad. Szaleństwo na scenie trwa. Jestem świadkiem punktu kulminacyjnego.
Po chwili stukanie cichnie, ustępując miejsca znanemu i kojącemu dźwiękowi, który tworzą krople deszczu uderzające o szyby.
Zmuszam się do oderwania wzroku od bohaterki wieczoru. Idę się wykąpać. Pisząc to, krople wody z moich włosów leniwie opadają na moje ramiona i wędrują po plecach i piersiach. Są zimne, bo woda była lodowata. Pani burza pozbawiła mnie możliwości ciepłego prysznica. Czuję się dodatkowo pobudzona. Nie czuję senności. Schodzę więc do kuchni i po cichu zabieram delikatne gofry. To był mój dzisiejszy podwieczorek, ale kto zabroni mi, żeby była to też moja bardzo późna, bardzo niezdrowa i bardzo przyjemna kolacja. Mam gołe stopy, zaczyna mi być chłodno. Zabieram zatem dwa gofry do łóżka. Wracając do pokoju, otwieram okna. Wiatr natychmiast wdrapuje się do pomieszczenia, dając wytchnienie moim, spragnionym świeżego powietrza, płucom. Wślizguję się bezszelestnie do łóżka. Zaczynam rozpustę. Delektuję się czystym smakiem gofrów. Kruszę na siebie i na pościel. Zamykam oczy, słyszę, jak na zewnątrz burza powoli przygotowuje się do zejścia ze sceny, chociaż deszcz się nie poddaje i gra dalej na moich oknach najpiękniejsze melodie. Czuję miarowy oddech śpiącego obok mnie ukochanego mężczyzny i chłonę. Chcę chłonąć jak najwięcej z tej chwili. To jest moja chwila. Idealna. Jedna z wielu. Jedna z tych, które bardzo często przechodzą bez echa, niezauważone, niedocenione za ich bezpretensjonalność i piękno.
Jest jedenaście po pierwszej. Powinnam spać. Ale piszę.
Nie jestem pewna, czy można karmelizować jagody. Istnieje w ogóle taka możliwość? W każdym razie ja to zrobiłam. Wyszło dobre, więc nie będę się dłużej zastanawiała nad słusznością mojego postępowania. W tej chwili nie ma tutaj miejsca na takie zabiegi, bo na swoją kolej na zawojowanie sceną czekają gofry. Mięsiste, chrupiące i sycące. Wystąpią w towarzystwie karmelizowanych jagód, z cytryną, ekstraktem z wanilii i świeżą miętą.
Składniki:
Gofry:
- 2 jajka
- 1,5 szklanki mleka
- 0.5 szklanki oleju
- 2 szklanki mąki
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2-3 łyżki cukru
- szczypta soli
Karmelizowane jagody:
- 1 łyżka dobrego masła
- 2 łyżki cukru z prawdziwą wanilią
- 1 szklanka jagód
- sok z połowy cytryny
- 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
- kilka listków mięty
Sposób przygotowania:
Rozgrzać gofrownicę.
Jajka wymieszać z mlekiem i olejem. Dodawać stopniowo przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, cukier i sól. Wszystko wymieszać/zmiksować do połączenia się składników.
Do rozgrzanej gofrownicy wlewać ostrożnie łyżką ciasto, wyrównać powierzchnię i piec na złoty kolor. Gofry studzić na kratce.
W tym czasie na rozgrzaną patelnię dać masło, pozwolić, żeby delikatnie się roztopiło i wsypać równomiernie cukier. Odczekać na średnim ogniu około dwóch minut, nie mieszając. Dosypać jagody i podsmażać wszystko kolejną minutę, delikatnie potrząsając patelnią co kilka chwil. Wlać sok z cytryny, ekstrakt z wanilii, wszystko wymieszać i zostawić na średnim ogniu na około 6-7 minut, co jakiś czas delikatnie mieszając. Po tym czasie odstawić jagody z ognia i dodać do nich posiekaną miętę.
Wiórki kokosowe uprażyć na suchej patelni na złoty kolor. Uwaga, lubią się szybko i niespodziewanie przypalać.
Moje rady:
- Gofry w tej wersji są ciężkie i sycące, a nie puszyste i delikatne;
- Nie podaję dokładnego czasu pieczenia, ponieważ to zależy od mocy gofrownicy – im większa, tym lepiej i szybciej pieką się gofry;
- Karmelizowane jagody są słodkie, możecie dodać sporą ilość mięty, świetnie zrównoważy smaki;
- Gofry z karmelizowanymi jagodamji są przepyszne, jednak nie sprawiajcie sobie ich codziennie, w imię rozsądnego odżywiania ;-)
LUCKY COLA
2 lutego 2024 @ 12:37
Immerse yourself in stunning graphics and immersive gameplay. Lucky Cola Casino
Sabotady | InspiYou
1 sierpnia 2015 @ 10:19
[…] Dość młoda stażem blogerka, której ogromnie kibicuję. Jola to wulkan kreatywności, która serwuje nam niesamowicie apetyczne zdjęcia i boskie doznania smakowe. Czy istnieje lepsze połączenie niż gofry z karmelizowanymi jagodami ? […]
Zann
20 lipca 2015 @ 22:07
Ojejku! Ja tu zdrowe fit to tamto, a tu takie pyszności na zdjęciach! Jak żyć!
Jola Piasta
29 lipca 2015 @ 00:10
Problemy pierwszego świata :-D #jakzyc
use imagination
20 lipca 2015 @ 17:13
Niezwykły, bardzo zmysłowy, bardzo emocjonalny tekst. Ogromnie mi się podobał, choć jeszcze wczoraj odrobinę bałam się potężnej burzy łamiącej gałęzie drzew przed mym oknem.
Twój mężczyzna ma niesamowite szczęście. Nie dość, że dostaje takie pyszności(jak te gofry wyglądają!!), do tego jesteś artystką(foto i te przepiękne jedzonka!), niezwykle mądrą i piękną kobietą i czarujesz słowem :)
Jola Piasta
29 lipca 2015 @ 00:11
Bardzo Ci dziękuję za tyle miłych słów! Jejku, aż się zawstydziłam!
Kasia z Wyspy Inspiracji
20 lipca 2015 @ 12:20
Pięknie piszesz! Ja za to uwielbiam słowo „mgła”. Kojarzy mi się zawsze z czymś mięciutkim. Widzę, że obie robiłyśmy wczoraj gofry. Moje były z bitą śmietaną, malinami i borówkami, a dwa zostały mi na dzisiejsze śniadanie. Mój przepis jest za to idealny na słabą gofrownicę, ale wkrótce wypróbuję twój, może się sprawdzi :)
Jola Piasta
29 lipca 2015 @ 00:12
Mgła to piękne słowo!