Jestem po dziesięciodniowym detoksie. Piszę do Was, więc przeżyłam. Choć momentami bywało różnie. Ten czas bardzo wiele mi uświadomił. Czy dotrwałam do końca? Czy złamałam się na jakimś etapie? Ile mnie to kosztowało? Ile schudłam? I czy było warto? Sprawdźmy!
Co to za detoks?
Zacznę od początku i nakreślę Wam w kilku zdaniach główną myśl takiego detoksu. Chodzi głównie o oczyszczenie organizmu z toksyn. To bardzo istotna sprawa, ponieważ wraz z jedzeniem, wdychanym powietrzem dostarczamy niestety mnóstwo zakazanych związków Naszemu organizmowi. Możemy w takiej sytuacji czuć się ciągle zmęczeni, zirytowani, zniecierpliwieni. Może pobolewać Nas brzuch, możemy czuć się ospali i bez energii. Nasze organy wewnętrzne nie pracują na 100%. Nie jesteśmy w stanie całkowicie zapobiec wchłanianiu się toksyn do Naszego organizmu. Dlatego takie oczyszczanie raz na jakiś czas jest rozsądnym posunięciem.
My korzystaliśmy z wiedzy Pani Katarzyny Bem i jej książki o tytule „Happy detoks”. Happy raczej bym go nie nazwała w moim przypadku, ale o tym w kolejnych akapitach.
Zasady przestrzegane podczas detoksu
Przede wszystkim całkowite wykluczenie ze swojej codziennej diety takich składników jak gluten, nabiał, mięso. Zero kofeiny, alkoholu, papierosów.
Co zatem jemy? Owsianki, kasze, koktajle, warzywa, owoce. Podczas detoksu można pić tylko wodę, oraz zieloną herbatę – nic poza tym.
Autorka w swojej książce wiele uwagi poświęciła jodze, medytacji i świadomemu oddychaniu. Zachęcała, aby każdą z tych aktywności dołączyć w pakiecie do tych dziesięciu dni.
Jak mijał mi detoks?
Rozpoczęłam z przytupem! Jak to pierwszego dnia bywa – byłam bardzo przejęta, zmobilizowana, zdyscyplinowana, zmotywowana i… głodna. Tak okazało się, że chodziłam głodna. Może nie przez cały czas i bardzo, ale jednak. Trudno było mi wytrzymać do obiadu po drugim śniadaniu i do kolacji po podwieczorku. Pierwszego dnia również podjęłam się próby zaprzyjaźnienia z jogą, medytacją i świadomym oddychaniem. Przykładnie wypełniałam plan dnia zarówno w diecie, jak i w aspekcie duchowym. Drugi dzień minął również nieźle. Ekscytacja nie mijała, a ja czułam się dobrze. Jedynym minusem była joga i medytacja. O ile świadome oddychanie to świetna sprawa i przyjęło się u mnie bez problemu, o tyle z pozostałą dwójką nie czułam się swobodnie.
Przejdźmy jednak do ciekawszych chwil, czyli do dnia trzeciego i czwartego. Otóż w tych dniach zadziało się coś bardzo dla mnie niespodziewanego. A mianowicie kryzys. I to kryzys duchowy. Posiłki przygotowywałam i jadłam wedle planu, ale to co się działo wewnątrz mnie… to była katastrofa! Mój nastrój był wyciągnięty rodem z rodziny Adamsów. Naprawdę nie pamiętam, kiedy miałam tak parszywe podejście do wszystkiego. Zabijałam wzrokiem, nie można było się do mnie zbliżyć. Kłóciłam się z byle powodu, a jeżeli takiego nie było, to szybko go sobie znajdowałam. Chciałam się zapaść pod ziemię. Najgorsze było to, że kompletnie nad tym nie panowałam. W jednej chwili przepraszałam męża, że wszczęłam awanturę o nic, a w drugiej już rozkręcałam się do kolejnej kłótni. Coś niebywałego. Było mi naprawdę bardzo źle i miałam dość – przede wszystkim samej siebie. To było załamanie nerwów level hard. Oprócz tego, że miałam niesamowity spadek nastroju, to zaczęło brakować mi mojego sposobu odżywiania. Istny armagedon!
Co mnie w takim razie uspokoiło? Niedziela i cały dzień na wywarze warzywnym. Po tych okropnych dwóch dniach bałam się tego, jak diabli. Jeżeli mój organizm tak źle zareagował na oczyszczanie, to co będzie się działo, kiedy powiem mu nagle Sorry stary, dzisiaj będę Cię poić tylko rosołkiem z warzyw. I znowu zdarzyło się coś, czego spodziewałabym się najmniej. Byłam zachwycona tym dniem! Nastrój się poprawił, ja ogarnęłam się wewnętrznie, nie byłam głodna, czułam się lekko, miałam zapas energii, czyste myśli, jasną wizję. To był naprawdę dobry dzień. Odpoczęłam fizycznie i psychicznie, i dosłownie czułam, jak mój organizm dziękuje mi za takie lekkie traktowanie. Nie musiał skupiać się w tym dniu na trawieniu, więc mógł skupić się na wypędzaniu ze mnie toksyn.
Kolejne dni upłynęły w miarę spokojnie. I nadszedł dzień ostatni. I znowu katastrofa. Po pierwsze dosyć mocno pobolewał mnie żołądek, po drugie miałam już dość – dosłownie przeklinałam ten detoks. Konsekwencją tego było nieregularne jedzenie niezwykle małych porcji. Wyjątkiem była kolacja – zjadłam ją na spokojnie i tyle, ile trzeba.
I tak to wyglądało w telegraficznym skrócie. Okazało się, że mój mąż o wiele lepiej to wszystko zniósł. Nie robił scen, jadł wszystko, nie miał żadnych załamań. To ja, która miałam być bohaterem tej rozgrywki, okazałam się zwykłym cieniasem. Potwierdziło się tylko moje przekonanie o tym, że nigdy w życiu nie wytrzymałabym na żadnej diecie. No chyba, że zależałoby od tego moje zdrowie lub życie. I jest tak, jak zawsze podejrzewałam – gdybym tylko miała trochę wolniejszą przemianę materii i mniej łaskawe geny, to byłabym po prostu szczęśliwą, puszystą Jolą.
Ile schudłam?
Spadek kilogramów to naturalna kolej rzeczy przy przeprowadzaniu detoksu. Nie bardzo podoba mi się wynik, który widnieje na wadze, ale liczyłam się z tym. Otóż po dziesięciu dniach jest mnie o 2,5 kilograma mniej. Dlaczego tak mi się to nie podoba? Bo ostatnią rzeczą, której pragnę jest chudnięcie! Jestem szczupła, więc niesamowicie widać po moim ciele ubytek każdego kilograma. Jednak jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że moje ciało szybko powróci do swojej naturalnej wagi.
Jako dodatek sprzedam Wam informację, że mąż schudł 4,5 kilograma.
Czy po detoksie zmienię coś w swoim sposobie odżywiania?
Myślę, że w samym sposobie odżywiania raczej nie. Natomiast jest kilka kwestii, które postaram się wprowadzić do codziennego życia po tym przeżyciu:
- Szklanka wody z cytryną na czczo – obowiązkowo. Piłam już tak przed detoksem, ale nie było to regularne. Teraz nie mam problemu, żeby sięgnąć po wodę zaraz po przebudzeniu się – wchodzi mi to w nawyk.
- Regularność posiłków. To okazało się moją bolączką. A raczej brak podjadania między posiłkami stanowił problem. Nie byłam świadoma, że tak często podjadam! Podczas tych dziesięciu dni nie było kilku godzin, żebym nie pomyślała o jakiejś przekąsce. Miałam z tym duży problem i dopiero teraz to zauważyłam. Nie chodzi mi o niezdrowe rzeczy (chociaż i takie się zdarzały), ale o sam moment sięgania po coś, czy to było jabłko, marchewka, czy kostka czekolady. Będzie mi bardzo trudno całkowicie tego uniknąć i jeść regularnie, ale teraz przynajmniej wiem, jak się do tego zabrać i jak sobie z tym radzić.
- Nowe, zdrowe nawyki – dzięki tym kilku dniom potrafiłam wprowadzić w życie więcej zdrowych nawyków, niż w ostatnich kilku tygodniach! Na ten temat rozpiszę się w osobnym poście. Bardzo pomogło mi to ustabilizować moją poranną rutynę i już nie mogę się doczekać, kiedy się tym z Wami podzielę! Nad wieczorną rutyną muszę jeszcze popracować.
- Świadome oddychanie – to fatycznie zdało u mnie egzamin. Potrafię się przy tym świetnie uspokoić, zrelaksować i wyciszyć. A to ważne aspekty w życiu.
- Smoothies. Na moim blogu, kiedy w wyszukiwarkę wpiszecie właśnie to słowo, pojawi Wam się sporo przepisów na zdrowe koktajle. Nie ukrywam, że jestem nimi zachwycona. Nie ukrywam również, że piję ich zbyt mało i zbyt rzadko. Postanowiłam, że będę przygotowywać je częściej. To najszybszy sposób na dostarczenie sobie tylu witamin w jednej porcji.
- Zielona herbata – zdecydowanie piłam jej za mało. W czasie trwania detoksu wypiłam hektolitry zielonej herbaty i było mi z tym bardzo dobrze. Mam swój ulubiony, półlitrowy kubek. Postanowienie? Wypić codziennie tyle zielonej herbaty, ile mieści się we wspomnianym kubku. Za kilka dni wracam na pełne obroty – dwie prace, mało czasu. Ale nie będzie wymówek – jeżeli nie zdążę wypić herbaty w ciągu dnia, to czytanie przed spaniem jest idealnym momentem, żeby właśnie to zrobić.
- Dzień na wywarze warzywnym wpisuję w swoje nawyki. Regularnie co trzy miesiące taki dzień sobie zafunduję.
Co się u mnie nie sprawdziło?
Czy mogłabym być wegetarianką? Zdecydowanie tak. Czy mogłabym być weganką? No fucking way! Nie ma takiej opcji po prostu. Nie dałabym rady. Może jestem słaba, może niedojrzała, może mało wiem o świecie, ale nie wyobrażam sobie czasu dłuższego niż ewentualnie dwa tygodnie bez jajek, nabiału, czy ukochanego miodu. No nie i już. Na szczęście o ile mi wiadomo, nie muszę i nie chcę rezygnować z tych składników.
Druga kwestia – joga i medytacja. Wydawało mi się, że to będzie strzał w 10tkę. Myślałam, że joga mnie porwie, że wpadnę jak śliwka w kompot. Nie wiem, może coś źle robiłam, może czegoś nie zrozumiałam, ale to kompletnie nie moja bajka. I mimo tak wielu pozytywnych opinii na jej temat, nie przyjęło się to u mnie. Może jeszcze kiedyś dam jej szansę, może coś mi się odmieni. Jednak w ogóle się tym nie martwię, ponieważ nie powinniśmy się zmuszać do żadnej aktywności fizycznej, dlatego też pozostaję przy swoim bieganiu, ćwiczeniach siłowych i wzmacniających, i uwielbianym stretchingu.
Czego najbardziej mi brakowało?
Bardzo brakowało mi w pierwszych dniach kawy. Nie jej działania, bo nie zauważyłam spadku energii bez kofeiny, ale jej smaku. I tego momentu, kiedy ją zaparzam, kiedy biorę pierwszy łyk, kiedy mam chwilę wolnego i każdy o tym wie. Tego mi brakowało – otoczki, nie kofeiny.
Brakowało mi bardzo nabiału, jajek, zdrowego pieczywa, ukochanych makaronów.
Brakowało mi różnorodności, mojej inwencji twórczej w kuchni.
No i zdecydowanie brakowało mi uczucia, że nad wszystkim panuję. Tak jakby ktoś nade mną stał i coś kazał. Teraz zjedz to, później tamto. Dodaj tyle tego i odrobinę tamtego. Nie, tego nie możesz! Zostaw to, nawet o tym nie myśl. Czułam, jakbym cały ten czas spędziła pod czyjeś dyktando. A ja mam swoje zdanie, lubię wolność i lubię decydować sama o sobie. Odżywiam się zdrowo, ale bardzo intuicyjnie. I tej intuicji mi tutaj zabrakło.
Moje końcowe wrażenia
Pomijając moje kryzysy, muszę przyznać, że podczas całego detoksu miałam więcej energii, bardziej jasny umysł. Było mi lżej na żołądku, rzadziej miałam przyjemność być w spożywczej ciąży. Potraktowałam te dni jak coś w rodzaju leczenia. Mam wielką nadzieję, że większość toksyn, które szkodziły mojemu organizmowi wyniosło się z niego. Efekty może nie są aż tak spektakularne jakich się spodziewałam, a może po prostu tego nie czuję, a co miało być zrobione, zostało wykonane. W to chcę wierzyć.
Jednak nie wszystko jest tak piękne. Twarz mam teraz bardzo obsypaną – zanieczyszczenia zaczęły się pojawiać prawie od pierwszego dnia. Ubolewam nad tym strasznie, bo nie widać końca, a powrót do pracy już bardzo blisko. Od piątku pobolewał mnie również żołądek. Niestety wczoraj miałam bardzo przykrą sytuację z ostrym atakiem bólu żołądka. W przeszłości miałam duże problemy z tego typu sprawami i te ataki pojawiały się często. Już od dawna miałam z nimi spokój, aż nagle wczoraj ścięło mnie z nóg. Jaki to ból? Płakałam jak małe dziecko – taki.
Na wszelki wypadek postanowiłam, że zapiszę się do lekarza i sprawdzę, czy na pewno wszystko jest w porządku. Dodam jednak, że u męża nic podobnego nie wystąpiło.
Czy powtórzyłabym detoks ponownie? Nie jestem pewna. Może z lekkimi modyfikacjami tak, ale na ten moment wstrzymam się z odpowiedzią.
Wiele wyniosłam z tej próby, trochę bardziej poznałam swoje problemy, wprowadziłam zdrowe nawyki, więc w podsumowaniu polecam Wam takie oczyszczanie. Jednak każdy powinien poszukać takiej drogi, jaka będzie dla niego odpowiednia.
A jak Wy podchodzicie do takich pomysłów? Zafundowaliście sobie kiedyś jakiś detoks? Jeżeli tak, to jakie były Wasze odczucia? Jestem bardzo ciekawa Waszego doświadczenia w tej kwestii.
∗∗∗
Jeżeli ten wpis Ci się spodobał, bądź aktywnym czytelnikiem i wyślij go w świat za pomocą przycisków, które widnieją poniżej. Z góry dziękuję!
Marzena Ziemann
8 lutego 2017 @ 11:23
Ja ostatnio odstawiłam kawę i powiem Ci, że mój organizm oszalał! Pierwsze trzy dni to była udręka, ostre bóle głowy, senność (potrafiłam zasnąć o 18 i spać do rana), rozdrażnienie. Ale wytrzymałam to i kawy nie pijam. Chociaż brakuje mi właściwie tego rytuału picia kawy, przerw w pracy z koleżanką przy kawce… Picie herbaty to nie to samo :(
Blue Kangaroo - BLOG STUDENCKI
22 sierpnia 2016 @ 20:27
Czekałam na ten wpis! Ciekawe, że miałaś takie humorki. A myślisz, że 10 dni to wystarczająco dużo czasu, czy powinno się przedłużyć detoks?
Jola Piasta
24 sierpnia 2016 @ 09:02
Wahania nastroju mogły wystąpić, byłam o tym uprzedzona. Nie wiedziałam tylko, że to aż tak się u mnie uzewnętrzni. Myślę, że te 10 dni to taki optymalny czas ;)
Blue Kangaroo - BLOG STUDENCKI
24 sierpnia 2016 @ 14:37
Super :)
Martyna-HealthyLifeConnoisseur
22 sierpnia 2016 @ 12:30
Bardzo ciekawe jest to, co piszesz dla mnie- osoby, która kocha zdrowe odżywianie, ale na żadnej diecie nigdy nie była i nigdy nie policzyła kalorii posiłku (tak, z ręką na sercu)… Te detoksy z jednej strony mnie pociągają,a z drugiej boję się ich… Czuję, że u mnie byłoby podobnie jak u ciebie… no cóż, chyba jestem zbyt słaba psychicznie na takie detoksy, choć może któregoś dnia… kto wie!
Jola Piasta
24 sierpnia 2016 @ 09:02
Ja też tak myślałam, ale przeżyłam ;) Wszystko jest do ogarnięcia, tylko trzeba mieć trochę silnej woli.