Nie przeczytacie tutaj o dziesięciu sposobach na to, jak przetrwać jesień. Nie będę na nią narzekać i jej odwoływać. Napiszę Wam dzisiaj po prostu, jaka jest moja jesień. Mam nadzieję, że właśnie tym Was do niej przekonam.
Od jakiegoś czasu co chwilę słyszę narzekania. A to na pogodę – bo pada, bo błoto, bo ciemno, bo wieje. A to na brak nastroju – bo chandra, bo wszechogarniający smutek, bo brak motywacji i energii. A to na jedzenie – bo brak świeżych warzyw, bo malin ani truskawek nie ma, bo wszystko ciężkostrawne i jednogarnkowe.
Źle, niedobrze, okropnie, do dupy.
Ludzie z dnia na dzień stali się bardziej nerwowi i apatyczni. Na darmo szukać u Nich uśmiechu na twarzy, że już o jakimkolwiek błysku w oku nie wspomnę. Burczą pod nosem „dzień dobry”, jakby te słowa co najmniej parzyły ich w język. Klną na liście, które spadły z drzew. Klną na wiatr, który zwiewa im szal. Klną na słońce, którego się nie spodziewali i teraz muszą ściągać kurtkę, taszcząc ją pod pachą.
To jest ich jesień. Ludzi, którym jest wszystko jedno. Ludzi, którzy nie potrafią i nie chcą nawet podjąć się próby jej polubienia.
Jaka jest zatem moja jesień?
Moja jesień jest kolorowa. Żółto – czerwono – zielono – pomarańczowa.
Kiedy wstaję i jest ciemno, z przyjemnością zapalam świeczki i pozwalam sobie zjeść śniadanie mając na sobie jeszcze ulubioną piżamę. Fotografuję z okna budzący się do życia świat – mgłę, która spowiła każdą koronę drzewa i ten nieskazitelny widok o poranku, którego jeszcze nic nie zdążyło zburzyć. Te chwile traktuję jak przedłużenie magicznej nocy, czerpię z nich siłę i nawet nie pomyślałabym o tym, że mogą być nośnikiem złych emocji i negatywnego nastawienia. Co jest nie w porządku z jesiennymi porankami? Czym zawiniły, żeby być gorsze od pozostałych?
Wychodząc z domu zapinam parkę po samą szyję i owijam się ogromnym szalem. Liście wydają przyjemny, uspokajający dźwięk, kiedy po nich chodzę. Wyciągam co chwilę telefon, żeby móc zrobić zdjęcie – wokół jest przecież tak pięknie! Żadna inna pora roku nie niesie ze sobą tak intensywnych barw. Potykam się, bo głowę mam ciągle zadartą. Nie rozumiem, jak można iść przed siebie, gapiąc się tylko na czubek swoich butów i nie zauważając tego występu jesieni, która nie schodzi ze sceny ani na chwilę. Kiedy wiatr się wzmaga, chociaż na chwilę zdejmuję kaptur i pozwalam, żeby potargał mi włosy i zabawił się w fryzjera. Znowu nic nie widzę, znowu się potykam. Kiedy świeci słońce, wystawiam do niego twarz i uśmiecham się szczerze. Tak, ludzie uznają mnie za wariatkę. Tak, znowu się potykam.
Kiedy jadę samochodem, muszę włożyć całą swoją energię, żeby chociaż spoglądać na drogę. Te pola i lasy usłane tęczą barw skutecznie odciągają moją uwagę. Skupiam się jak tylko mogę i odganiam myśli o postoju . I tak jestem już spóźniona.
Uwielbiam jesienne wieczory. To naprawdę jedne z najpiękniejszych chwil w całym roku. Nie przeszkadza mi plucha i zimno na dworze. Ja siedzę przecież w swoich ulubionych, a przy okazji bardzo dorosłych, skarpetach o wizerunku sowy i z kolorami zaciągniętymi prosto z przedszkolnej sali. Mam swój ulubiony kremowy, gruby koc i opieram o podciągnięte pod brodę kolano półlitrowy kubek herbaty. Dzisiaj piję żurawinową z maliną, wczoraj była o smaku czarnej porzeczki z kwiatami czarnego bzu. Obie smakują rewelacyjnie z łyżeczką miodu. Teraz ciepłe napoje smakują mi niesamowicie – celebruję te chwile poczynając już od zaparzania. Wy też zawsze ogrzewacie dłonie obejmując nimi gorący kubek? Ja robię tak zawsze – to mój bardzo przyjemny nawyk. Zapalam wszystkie świece – dają ciepło, tworzą nastrój, spowalniają pędzące myśli.
Moja jesień w prezencie daje mi więcej czasu. Nie wiem na czym ten fenomen polega, ale czas spowalnia. Więcej czytam. Oglądam masę filmów. Znajduję czas na dawno zapomniane projekty i naukę. Moja motywacja wzrasta, mniej się stresuję, nie odczuwam tak wielkiej presji. Mam czas na długie rozmowy przy winie i bezczelne marnowanie czasu na leżeniu w łóżku już o godzinie 21.
Częściej spoglądam Mu w oczy, częściej szukamy swoich dłoni, a moja głowa częściej ląduje na Jego ramieniu.
Zrywam w sadzie jabłka do wiklinowego kosza i przygotowuję szarlotkę, crumble jabłkowe albo muffiny z jabłkami. Dosypuję cynamonu i nadaję jesieni konkretny zapach, który unosząc się sprawia, że wszyscy czekamy na wypieki z nosami przyklejonymi do piekarnika.
I czy nie mam żadnej chandry, spadków nastroju i głupich humorów? Czy w ogóle nie marudzę i suszę zęby całą dobę? Czy nie przeklinam, jak wpadnę w kałużę i wracam w mokrych skarpetkach do domu? Ależ oczywiście, że tak! A czy wszystko jest takie słodko – pierdzące, jak opisałam? Ależ oczywiście, że nie!
Tylko po jaką cholerę mam wylewać tutaj swoje żale, kiedy wszyscy inni robią to za mnie. Ja może dla równowagi postaram się nie marudzić i przyjąć jesień w swoim życiu tak dobrze, jak to tylko możliwe.
[dropshadowbox align=”center” effect=”lifted-both” width=”150px” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#be9656″ ]Muffiny z jabłkami[/dropshadowbox]
Składniki:
- 3 jajka
- ¼ szklanki oleju
- 1 szklanka maślanki
- 3 łyżeczki cukru muscovado
- 1,5 szklanki mąki
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 jabłko
Sposób przygotowania:
W jednej misce mieszamy jajka, olej i maślankę. W drugiej misce mieszamy cukier, mąkę i proszek do pieczenia. Suche składniki przesypujemy do mokrych i niedbale łączymy. Ciasto powinno być grudkowate, nie gładkie – nie mieszamy go na jednolitą masę. Jabłko obieramy, pozbywamy się gniazda nasiennego i kroimy w nieregularną kostkę. Wykładamy ciasto do formy na muffiny, uprzednio wyłożonej papilotkami i na koniec wciskamy po kilka kawałków jabłka do każdej babeczki. Pieczemy w 180 stopniach C przez około 22 minuty. Muffiny nie są słodkie, więc ja podałam je z domowym dżemem.
Smacznego!
UWAGA: Mogą pojawić się małe trudności ze ściągnięciem papilotek – wolę uprzedzić ;)
∗∗∗
Za co Wy lubicie jesień? Tylko bez marudzenia poproszę ;)
∗∗∗
Jeżeli ten wpis Ci się spodobał, bądź aktywnym czytelnikiem i wyślij go w świat za pomocą przycisków, które widnieją poniżej. Z góry dziękuję!
Healthy Life Connoisseur
5 listopada 2015 @ 11:19
Znów coś do wypróbowania od ciebie!
kashienka OdkrywającAmerykę
28 października 2015 @ 20:00
Ja dorastam do lubienia jesieni:) z roku na rok jest coraz lepiej – mniej marudzenia a więcej radości z tych wszystkich cudowych chwil, które może przysnieść ta pora roku. Jak wiele zależy od naszego nastawienia :))))))
Jola Piasta
3 listopada 2015 @ 20:09
Ja również musiałam do tego dojrzeć, ale w tym roku polska jesień jest dla Nas niezmiernie łaskawa. Pięknie jest po prostu i jeżeli ktoś nadal marudzi, to już raczej tak pozostanie :)
Kasiasss
28 października 2015 @ 15:18
Jakie ładne muffinki ;p Muszą być pyszne ;)
Natalia Sławek
28 października 2015 @ 11:43
Pięknie to opisałaś i aż Ci zaczęłam zazdrościć takiej jesieni. Moja, choć przepiękna i nad wyraz łaskawa, to jednak pełna stresu i zabiegania, ale może w grudniu sobie to wynagrodzę..?
Na dniach będę robić placki z dyni, według Twojego przepisu, ale kto wie, może na muffiny też przyjdzie pora.
Jola Piasta
3 listopada 2015 @ 20:08
Cholera Natalia – wykrakałaś! Moja jesień właśnie okazuje się być istnym chaosem O.O
A było tak spokojnie ;)
Rób kochana, będzie mi bardzo miło!
Kasia Konopka
28 października 2015 @ 08:55
Świetny post :)
Dessideria
28 października 2015 @ 00:23
No właśnie, pomimo pluchy i niepogody jesień ma mnóstwo alet :)
Aleksandra J
27 października 2015 @ 21:35
Moja jesień brzmi tak samo jak Twoja jesień. Także kocham tą porę roku jak żadną inną, a Ty ślicznie to opisałaś
Jola Piasta
3 listopada 2015 @ 20:07
No to piona Ola! ;) I dziękuję.